piątek, 17 maja 2013

Czasem chciałabym.

Czasem chciałabym, żeby moim jedynym zmartwieniem były dziki, które ryją moje pole. Choć prawdopodobnie problem ten wtedy spędzałby mi sen z oczu tak, jak teraz pewne problemy w naszej Pracowni. Ale teraz marzę o tym, żeby musieć iść wieczorem na swoje pole i uderzać pałką w pokrywkę, żeby odstraszać zwierzęta.
Znacie mnie, a na pewno moją historię, Ci którzy tu zaglądacie. Wiecie, że nie jestem rekinem biznesu. Wiecie, że jestem zwykłą dziewczyną, której zachciało się przyjąć to, co jej przyniósł los. I podzielić się tym.
Ja może się do tego nie nadaję.
Taki mam smutny dzień. I choć staram się nie narzekać, naprawdę, bo nie chcę żeby mi Bóg pokazał prawdziwe problemy, to czasem jest mi tak przykro.
Patrzę na naszego psa śpiącego na trawie z wywieszonym ozorem i jemu też zazdroszczę.
Ech...

Miałam pisać, miałam się tu odzywać, a za każdym razem jak się biorę do napisania, to takie smęty wychodzą. Ostatnio dostałam miłego maila od jednej z czytelniczek, która pisała jak bardzo podoba jej się to co piszę, że śmiała się i płakała na przemian czytając tego bloga od początku do dziś. Chciałam sprawdzić co mogło tak zadziałać na jej emocje, przypomnieć sobie co pisałam. Przeczytałam bloga tak jak ona, od początku do dziś. I nie wierzę, jak bardzo przygasłam. Jak przytłoczyły mnie sprawy związane z prowadzeniem działalności, wcale dziś niemałej. Teraz, tylko czasem, jak przestaję na chwilę się martwić  CO TO BĘDZIE, jak czasem uda się spojrzeć z dystansu, widzę jaką jestem szczęściarą. Ale trzeba o to bycie walczyć. Nie można odpuszczać ani na chwilę. I modlić się chyba pozostaje. Bo ja więcej już chyba nie mogę zrobić. A to w końcu tylko moja praca.
Edit: pobralam  energię z komentarzy, mąż otworzył wino, wlaczylam piejo kury piejo... I śmieje sie w głos! Bo dzieci mówią ze to jakieś ruskie:))))) ale tańczą w kuchni!


Na osłodę zdjęcie naszego biura, bo lekkim liftingu :)
Muszę chyba robić więcej zdjęć pracowni, samej sobie dodawać inspiracji :)

Kiedyś tu nawet nowo uszyte wzory pokazywałam..

Do napisania Kochani!

Zuzia

wtorek, 19 lutego 2013

Jak się bawić, to się bawić!

Pisałam o nadchodzących 30tych urodzinach? Bo nie pamiętam :) W tym wieku, sami wiecie, mam prawo.
Domyślam się, ze świętować taki wiek można na różne sposoby.
Z pewnością bardziej eleganckie, wytworne i wykwintne.
Ale czy ktoś słyszał, o inauguracji skoczni narciarskiej na imprezie urodzinowej??

Kilka miesięcy temu w naszej rodzinie padł pomysł zbudowania skoczni narciarskiej koło domu. Uściślając pomysł ten zrodził się w głowie mojego ojca i męża (nie ojca i męża w jednej osobie, tylko ojca Erwina oraz męża Bartka). A jak wymyślili, tak zrobili. I na przełomie maja i czerwca, zbudowali skocznię.
Żeby konstrukcja była prawidłowa, nakupili książek, pogadali z tymi co się znają i postawili. Poznali też pana Józefa z naszej wsi, który trenował skoczków i biegaczy, w czasach bardziej życzliwych dla sportu młodzieży wiejskiej.
Lato minęło, skocznia stała i czekała, aż ktoś odważy się z niej skoczyć. Nie to, żeby był to jakiś mamut. Zwykła K20. Ale trochę skóra cierpnie jak się nie widzi, co jest za progiem.
Już się wydawało się, że zima w tym roku będzie zbyt cienka, żeby skocznię wypróbować, jednak pech chciał, a może dobry los sprawił, że zima nadeszła, przyniosła śnieg, a tym samym stworzyła możliwość oddania skoku.
Okazało się, że najdogodniejszym terminem będzie ten w moje urodziny :)
Nie wiem, czy to dlatego zajęłam pierwsze miejsce w kategorii kobiet, że pozostałe dwie mnie lubią i nie chciały, żebym blado wypadła w ten ważny dzień? Czy po prostu poszybowałam tak daleko ( całe 4,5 metra)?
Mniejsza z tym. Za największy sukces uznaję to, że nikt się nie połamał, deska ortopedyczna się nie przydała i wszyscy mogliśmy wieczorem zjeść kawałek tortu i wypić toast.


Niedaleko naszego domu kiedyś stała skocznia narciarska. W naszym domu, jak jeszcze nie był nasz, pewien gość robił narty. Najbliżsi sąsiedzi jak się okazało, skakali, nawet w Zakopanem. Z naszej wsi pochodzi wielu utalentowanych narciarzy. O niektórych było lub jest głośno - jak o chociażby Andrzeju Krygowskim, czy Ewelinie Marcisz, o niektórych nikt nie wie i nie pamięta. Wspomniany pan Józef ma w swoim archiwum zdjęcie, na którym widać liczną grupę dzieci i młodzieży z nartami biegowymi, stojącą na polu obok naszej starej szkoły..
Na zakończenie turnieju skoków na naszej skoczni, pan Józef zadedykował i zadeklamował mojemu ojcu część wiersza Seweryna Goszczyńskiego:


Sadźmy, przyjacielu, róże!
Długo jeszcze, długo światu
Szumieć będą śnieżne burze:
Sadźmy je przyszłemu latu!
My, wygnańcy stron rodzinnych,
Może już nie ujrzym kwiatu,
A więc sadźmy je dla innych,
Szczęśliwszemu sadźmy światu!

Dziękuję tato za skocznię, mamo, dziękuję że pozwoliłaś skoczyć, mężu, dziękuję że zapuściłeś wąsy na turniej, przyjaciele, dziękuję że odważyliście się skakać.




Zdjęcia zrobione przez Karolinę Kiwior, zwaną Kulą :)

Od lewej Basia, Ewa i ja :)
Od lewej Paweł, Wojtek i mąż Bartek z wąsami :)



Paweł w locie, po prawej nasz dom :)


                                                                        Dzieciaki :))



 Mój tato i Pan Józef :)

Zuzia Górska



wtorek, 12 lutego 2013

Trójka z przodu, czas szykować się do grobu

Ten post miałam napisać jutro, ale obawiam się że mogę się upić i nie dać rady.
Bowiem dziś ostatni dzień mam lat dwadzieścia. Straszyły mnie starsze koleżanki, czasopisma mnie straszyły, chyba nawet telewizje śniadaniowe. Że już nic nie będzie takie jakie wcześniej. Że przed trzydziestką to jeszcze dziewczyna, po trzydziestce to już raczej baba.
Czas zainwestować w kremy na zmarchy, mocniejsze szkła w okularach, lecytynę kupić. A może biovital senior nawet. Znaleźć siwe włosy (oby nie brwi), wpłacić na siódmy filar, obłożyć się kotami, zaprzyjaźnić się z drutami i włóczką.
 Bo chyba na wcześniejszą emeryturę jeszcze nie da rady?
Gdy wspomniałam dziś o moim zaawansowanym wieku przy mojej mamie, powiedziała tylko: mogłabyś uważać na słowa?
Mama ma lat 54 ( prawie). Patrzę na nią i już wiem, że to wszystko co napisałam na początku to bzdury. Bo nie wiek decyduje, a charakter. Jeśli ktoś mając 20 lat nic nie robił, nie będzie też robił w wieku 50. A jeśli ktoś coś robił całe życie, to będzie to robił nawet jak będzie stary i pomarszczony.
Akurat pochodzę z dość długowiecznej rodziny, jedna moja prababcia żyla 102 lata, druga 93, spora część rodziny dożyła bardzo sędziwego wieku. Mój dziadek ( tato taty) ma lat 80 i wraz z babcią, niewiele od niego młodszą, zaczęli niedawno nowe życie, ponieważ przenieśli się na stałe z Warszawy tutaj do naszej wsi, w której nota bene dziadek się urodził. Zamieszkali w drewnianej chałupie, podciągnęli gaz, zrobili centralne, wykopali studnie. Dziadek założył sobie facebooka, skype’a, jeżdzą z babcią przedzierając się przez śniegi terenowym samochodem, dziadek łazi po drzewach i obcina gałęzie, da się? Ano!
Moi rodzice ( lat 54) też nigdy wcześniej nie robili chyba aż tylu rzeczy co teraz. Uczą sią grać na gitarze i kontrabasie, mama się kształci cały czas w swojej dziedzinie, pracuje od świtu do nocy, jak nie pracuje to pisze piosenki, haftuje, tka, śpiewa. Tato remontuje kolejny zabytkowy motocykl, struga sobie drewniane narty, szykuje wyprawę na Mont Blanc, buduje skocznie narciarską ( wraz z moim małżonkiem, który też młody nie jest bo lat 40), gra na kontrabasie, śpiewa, suszy mięso i robi nalewki.
Ja ( lat 29 + hak), też nigdy wcześniej nie miałam takiego czasu jak teraz. W każdej dziedzinie spełniło się więcej marzeń, niż śmiałam mieć. Ponadto, po prostu jestem mądrzejsza niż 10 lat temu. I nie chodzi tu o nabytą wiedzę ( choć pewnie trochę też), ale o doświadczenie. Nauczyłam się bronić przed pewnymi zjawiskami, nauczyłam się cieszyć naprawdę małymi rzeczami, przestałam się przejmować głupotami. Na pewno ma na to wpływ też poczucie wartości, które było w moim przypadku na poziomie minus 10 jeszcze całkiem niedawno. Teraz czuję się spełniona, szczęśliwa. Mogę więcej niż 10 lat temu. I pomimo tego, że nie tak chętnie wystawiam goły brzuch latem ( hmm, wcale nie wystawiam, po co naruszać estetykę otoczenia), nogi mam jak szyte przez dzieci laleczki i wypychane nierównomiernie watą  (profesjonalnie to chyba się cellulit nazywa), niebieskie oczy zrobiły się jakby mniej niebieskie, to nigdy nie czułam się tak dobrze.
Wspomnę tu jeszcze pewne wydarzenia sprzed ponad 11 lat. Czasem dostaję maila od dziewczyn, kobiet, które znalazły się w jakimś słabym momencie życia i piszą, że mój blog daje im iskierkę nadziei, że im też się uda. To co chcę Wam powiedzieć, powinno sprawić, że uwierzycie mocniej.
Otóż mając lat 18 zaszłam w ciążę. W czwartej klasie liceum. Wydawało się, że to koniec. Że spaprałam sobie życie, że nie ma dla mnie perspektyw. To nie były jednak moje myśli, lecz komentarz otoczenia. A tu, na złość, okazało się, że dzięki temu, mam wszystko co mam teraz, czyli w ogóle wszystko. Bo nie mogłam pozwolić sobie na olewanie. Do matury przystąpiłam z moim rocznikiem, z dzieckiem przy cycku, na studia poszłam też bez poślizgu. Było ciężko. Były momenty załamania. Ale one pewnie byłyby nawet, gdybym dziecka nie miała. Teraz wiem, że to co na początku wydawało się przekleństwem, było dla mnie najlepszym, co mogło mnie spotkać. Michał ma 11 lat ( rocznikowo 12), jest wrażliwym, cudnym, otwartym chłopcem, którego kocham nad życie, dzięki któremu poznałam swojego męża, więc to dzięki nim dwóm jestem tu, gdzie jestem.  Nigdy nie wiemy, co czeka nas jutro. Myślę, że każdego z nas czeka szczęście. Niektórzy muszą tylko nieco dłużej poczekać.
Wkraczam zatem w ten mój nowy, starczy rozdział życia i liczę na to, że będzie on równie ciekawy i szczęśliwy jak ten pierwszy, młodzieńczy.
A do wszystkich starszych ode mnie (czyli strasznie starych), puszczam oko J
Pozdrawiam z nareszcie zimowego Piekła,
Zuzia 



Jedno szczęście: Krystyna



                                                             Drugie szczęście:Michał


Trzecie szczęście: Z przodu, zarośnięte :)



piątek, 18 stycznia 2013

Życie bez ściemy


Świat obiegła informacja o tym, że Lance Armstrong przyznał się, że wygrywał, bo brał.
W dzisiejszych czasach ciężko przetrwać bez oszustw. Gdzie się nie rozejrzymy - tam ściema. Ściema zazwyczaj służy poprawie jakości życia. I nie mówię tu o poprawie na tak spektakularne jak Lance'a, ale czasem poprawie na taką, dającą przeżyć kolejne dni.
Czym jest praca na czarno jak nie ściemą? Czym jest zatajanie dochodów jak nie ściemą? Czym są lewe zwolnienia lekarskie, lewe renty i zasiłki?
Czy da się być "czystym"? A co z odniesieniem sukcesu? Medialnego, finansowego?
Czym jak nie ściemą są powiększane części ciała aktorek, modelek, prezenterek?
Czym jak nie ściemą jest pompowanie wędlin tak, aby z 1 kg mięsa wyszło ich 3kg?
Czy jest branża w której nie da się ściemnić i możemy być pewni, że sukces oparty jest na uczciwym talencie, pracy?

Mija właśnie rok od powstania naszego sklepu internetowego. Nieco perturbacji, sinusoida finansowa, kolejni pracownicy, kolejne ZUSy, podatki. Jak dotąd, chyba bez ściemy. Ale jak długo pociągniemy? Jak długo uda nam się pływać w morzu oszustw, nie nabierając ich haustu?

Bardzo się martwię, bo już nie chodzi tylko o mnie i o to, że lubię to co robimy. Martwię się bo czuję odpowiedzialność. Pracuje u nas fantastyczna drużyna dziewczyn, różnych wiekiem, poglądami, charakterem, ale tworzących wesoły zespół, który sprawia, że jak tam przychodzę czuję trochę jakby wróciła do czasów szkolnych, kiedy przychodziło się rano do klasy, spotykało z koleżankami, opowiadało co wydarzyło się poprzedniego dnia, żartowało, czasem smuciło, a nawet kłóciło. Czuję odpowiedzialność za nie. Wiem, że robią co mogą, że się starają, że ciężko pracują. Ale czy to wszystko okaże się wystarczające aby przetrwać kolejny rok, dwa, 10? Nie mówię, że bez Pracowni wszyscy nagle zginiemy. Ale jak to dobrze byłoby, gdybyśmy tak mogli już zawsze, do 67 roku życia..

Czyżby znowu nieoptymistycznie?
Przepraszam, jadę dziś w Bieszczady, wrócę z uśmiechem, obiecuję :)

A na osłodę kilka zdjęć jak to u nas wygląda na co dzień :) Trochę nabałaganiłyśmy, co? :)))











Pozdrawiam serdecznie,
Zuzia






niedziela, 13 stycznia 2013

Gość Specjalny




Nigdy wcześniej nie odwiedził nas ktoś tak ważny. I nie była to królowa angielska.


W dzisiejszym świecie szybkość i łatwość przesyłania informacji powoduje, że na wiele z nich reagujemy obojętnie. Na mojej facebook’owej tablicy codziennie ktoś prosi o przygarnięcie zwierzaka, wpłatę na schronisko czy wreszcie przekazanie 1% na daną fundację, organizację.
Człowiek się zaczyna przyzwyczajać. W końcu też 1% mamy tylko jeden, psów więcej niż 2 raczej nie weźmiemy (statystycznie – choć wiem, że statystycznie, to każdy Polak ma jedną pierś i jedno jądro), często apele też nie dotyczą nas ze względu na miejsce zamieszkania potrzebującego a nasze, zbyt daleko odległe, żeby na przykład oddać krew, o co też często apelują.
Miałam nadzieję, że mój blog i jego popularność nigdy nie posłużą za narzędzie do proszenia o pomoc. Wiem, że wykorzystując bloga do takich celów zbyt często, straciłby swoją moc. Ale nadszedł moment, kiedy proszę Państwa o pomoc. O pomoc dla dziewczynki i jej rodziców, która zmieniła moje życie.
Odkąd urodziła się Marysia, córeczka naszych znajomych – Agnieszki i Bogdana, ani razu nie przejęłam się swoją fryzurą, figurą czy cerą.  A ile razy wcześniej potrafiłam narzekać, ze tu kołtun, tu tłuszcz, tu krosta. Wiele moich problemów okazało się nie być problemami, a nawet wstyd mi, że śmiałam te głupoty problemami nazywać.
Dziś Marysia odwiedziła z rodzicami nasze skromne progi. Było to jej drugie wyjście w gości w prawie rocznym, Marysiowym życiu. Dopóki jesteśmy zdrowi, wszystko jest w naszych rękach. Pieniądze, miłość, dom, praca. Tak naprawdę ze wszystkim możemy sobie poradzić sami. Kiedy ktoś zaczyna chorować, może liczyć tylko na łaskę innych. Czy to rodziny, czy lekarzy, pielęgniarek czy wreszcie obcych ludzi i Boga, czy jakkolwiek go nazwiecie.
Marysia urodziła się bardzo chora. Jej historię bliżej możecie poznać na jej facebook’owym profilu http://www.facebook.com/MarysienkaZawisza oraz stronie www http://www.marysienka.tio.pl/
Choroba dziecka jest chyba jednym z najgorszych przeżyć, jakie mogą dotknąć rodziców. Dlaczego, skoro już tak bardzo los ich doświadczył, nie znajdują ukojenia w ludziach, którzy to ukojenie powinni dawać, w miejscach które powinny dawać nadzieję i wspierać ze wszystkich sił? Dlaczego szpitale są tak nieprzyjazne, dlaczego matka musi koczować na stołku przy łóżku dziecka, dlaczego w tej potwornie trudnej sytuacji rodziców przytłacza jeszcze ta cholerna szpitalna rzeczywistość?
Patrzyłam dziś na żartujących, śmiejących się rodziców, przytulających swoją maleńką córeczkę, na tatę Bogdana opowiadającego historię o krówce, na mamę Agnieszkę pokazującą jak wygląda dynia i zadawałam sobie jedno pytanie. Jak im pomóc?
Nie jestem naukowcem, nie jestem lekarzem, nie jestem nawet rehabilitantem czy pielęgniarką. Ale mam bloga, który ma obserwatorów – Was. Nie wiem czy mogę, nie wiem czy wypada, ale proszę Was, zajrzyjcie na stronę Marysi, jeśli nie macie pomysłu co zrobić z 1% podatku – przekażcie go na jej leczenie.
Dodatkowo zapraszam Was na aukcje Allegro, gdzie mama Marysi wystawia torebki, które na ten cel jej przekazaliśmy http://allegro.pl/hobo-grey-zuzia-gorska-i2946895151.html, http://allegro.pl/hobo-choco-zuzia-gorska-i2946895967.html, http://allegro.pl/hobo-beige-zuzia-gorska-i2946896363.html. Torby mają tę przewagę nad tymi kupowanymi na stronie pracowni, że pieniądze za nie idą na szczytny cel, co jasne, ale jeszcze są dostępne od ręki. Nie trzeba na nie czekać. No i licytacja zaczyna się od 1zł.
Proszę pomóżcie, ci ludzie naprawdę na to zasługują.
Agnieszko, Bogdanie, dziękuję Wam za Marysię, chylę czoła przed Wami, Agnieszko, jesteś najwspanialszą „sexy mamą” jaką znam.

Zuzia

czwartek, 10 stycznia 2013

Blog Reaktywacja

Dobry wieczór!
 Jak pewnie część z Was, zaglądających tutaj zauważyła, blog lekko podupadł. Część też pewnie zauważyła, że zdarza mi się pisać od czasu do czasu w serwisie natemat.pl. Ale ja sama zauważyłam, że pisanie tam, to zupełnie co innego niż pisanie tu. W związku z czym ogłaszam akcję blog reaktywację. Z góry uprzedzam, że zamierzam pisać często ale krótko :) Zamierzam nie pisać o niczym bardzo mądrym czy bardzo ciekawym i ostrzegam, że zamierzam pisać dość prywatnie. Bo te zapiski na blogu są niezłą formą pamiętnika - a niech będzie, dla potomnych! Kiedyś je wydrukuję i zalaminuję ;))
 Witam znów więc, na dobry początek napiszę tyle, że ja dziś po 3 tygodniach usłyszałam, że w końcu NIE mam zapalenia płuc, za to Michał syn ma 39oC gorączki i nie bardzo chce ta temperatura spadać, a jak spada to na krótko. A w związku z tym, że Michał chory, to Krysia też już udaje, że ją boli brzuch, żeby zostać też w domu. Krysię jednak łatwo wyczaić. Jak pyta "Mamusiu, Michałek nie idzie jutro do szkoły?" na co ja odpowiadam, że nie, bo jest chory. A ona "Mamusiu boli mnie brzuszek". Więc pytam, Krysiu, czy mówisz, że boli Cię brzuszek, bo chcesz zostać w domku z Michałem? Na co Krysia bez zająknięcia "Tak".
 Bo Michał jak ściemnia, że coś mu dolega żeby nie iść do szkoły, to jest nieco cwańszy. Już dzień wcześniej robi podkład, że niby brzuch boli, że mu słabo itd. Rano wstaje i nadal jęczy, że brzuch, że głowa, że słabo. Ale jak mu powiemy, że nie ma szans, żeby został w domu, jak już się zorientuje, że nie ma szans, to nagle lata, tańczy, śpiewa ;). Ech :) Sama pamiętam, jak grzałam termometr pod lampką..
A z termometrem mam jeszcze takie wspomnienie. Myślę, że byłam może w 5 klasie podstawówki, jak mój tato chciał mi wmówić, że on potrafi tak napiąć mięśnie przy mierzeniu temperatury, że tak się rozgrzeją, że temperatura będzie wyższa niż normalna. No i wsadził sobie termometr pod pachę, napinał się, sapał, czerwony, ale jakoś temperatura nie chciała rosnąć, więc znudzone z mamą poszłyśmy do swoich zajęć. Po kilku minutach poszłyśmy do kuchni zobaczyć co tato kombinuje, a on wyciągał rtęć z czajnika. Domyślacie się pewnie co próbował zrobić ;))

 Pozdrowienia serdeczne!
 Zuzia

 Na zdjęciu podejrzanie grzeczna Krystyna :)

poniedziałek, 10 września 2012

Nowy rozdział w historii Starej Szkoły w Odrzykoniu!

I znów się udało, znowu wszystko potoczyło się po naszej myśli, zgodnie z naszymi planami i oczekiwaniami. Przychylność losu, opatrzności i podobno nasze zaangażowanie, praca i pomysł poskutkowało otwarciem Pracowni w Starej Szkole w Odrzykoniu. Część historii znacie - części nie znamy my sami. Powstała w roku 1911 i służyła uczniom aż do roku 1983. Zainteresowanych odsyłam do strony http://zsodrzykon.edupage.org/about/?subpage=1& gdzie można dowiedzieć się między innymi tego, że budynek Starej Szkoły posłużył wojsku austriackiemu w latach 1914/15 - i niestety został wtedy mocno zdewastowany. Po roku 1983 budynek zmieniał właścicieli, jednak z każdym kolejnym rokiem popadał w ruinę. Nam udało się go kupić 5 miesięcy temu, przez ten czas udało nam się doprowadzić część która niegdyś była mieszkaniem dyrektora szkoły do stanu używalności - to właśnie w tej części powstała Pracownia. Teraz kończymy remont dachu - był to priorytet, wiadomo, przez wiele lat woda lała się do środka niszcząc niektore elementy konstrukcji. Kolejne metry powierzchni czekają na swoją kolej, mam nadzieję, że sukcesywnie uda nam się doprowadzić Szkołę do stanu, który dzisiejsi staruszkowie pamiętają z dzieciństwa. Kiedyś wspominałam, że moja prababcia chodziła do tej szkoły i pomimo, że losy rzucały moją rodzinę po całej Polsce, udało nam się tu wrócić. Przeprowadziliśmy się tu my, przeprowadzili się tu moi dziadkowie. Znaleźliśmy tu swoje miejsce, pracę, znalazłam tu najukochańszego mężczyznę pod słońcem, tu wychowują się nasze dzieci i tu jesteśmy po prostu szczęśliwi :) Żeby uczcić nowy rozdział w życiu budynku, zrobiliśmy uroczyste Rozpoczęcie Roku Szkolnego. Na chwilę przeniesliśmy się w czasy Franciszka Józefa, sprawdziliśmy listę obecności, był szkolny dzwonek i apel. Uroczystość uświetnił dyrektor "Nowej" odrzykońskiej szkoły, oraz między innymi mój wujek z ciocią oraz ich szkolna koleżanka, a babcia moich koleżanek, którzy w budynku Starej Szkoły nie byli od czasów, kiedy do niej uczęszczali jako małe dzieci.. Opowiedzieli kilka historii, w które ciężko uwierzyć w czasach, kiedy uczniowie zakładają na głowę nauczyciela kosz na śmieci i chwalą się tym na Youtubie.. Dziękuję wszystkim. to był ten czas i to miejsce. Impreza była w sobotę, a nie mogę przestać myśleć o tym wszystkim, O przemijaniu, o niepożądanej a tak wartościowej starości. Serdecznie Was pozdrawiam i dziękuję, że wciąż tu zaglądacie. Zuzia Zdjęcia dzięki Ewie z Chaty Wędrowca - http://chatawedrowca.pl/ Ja sama byłam tak podekscytowana, że nawet nie wyciągnęłam aparatu z torby :)) Na zdjęciu poniżej - moja mama z gitarą, tato z kontrabasem i brat z procą w kieszeni :))
Szkoła od frontu - jakby nie minęło 100 lat..
To jedno z niewielu zdjęć na których jestem i nie mowię i nie jem :)))