wtorek, 24 sierpnia 2010

Wszystko!



W sumie nie wiem, o czym będzie ten post. Jak zwykle milion spraw, rzeczy, pomysłów i myśli.
Zatem pewnie będzie chaotyczny i o wszystkim :)

A zacznę od tego, że nie dość mi było zajęć i wymyśliłam sobie - a właściwie wymarzyłam - kapę :) Szydełkową pod hasłem Circle Granny Squares. Jestem po prostu oszołomiona pięknem tych kolorowych kółeczek w białych kwadracikach.
Więc jak tylko mam chwilkę to robię ;)
Pewnie zajmie mi to jakieś 5 lat ( szczególnie że ja nie umiem robić na szydełku - to mój pierwszy kontakt z nim;) ale kiedyś będę mieć ;) Bo chcieć to mieć:)


Uszyłam też portfel - marynarski. Mówiłam, że strasznie mi się spodobało połączenie granatowego z tymi czerwonymi paskami?:)




Dziś pewnie skończę kolejną torbę worek - ale tym razem bardziej "romantic":)
Mam taką nadzieję przynajmniej bo niestety Krystyna miała w nocy gorączkę i nadal się utrzymuje, więc nie wiem jak to będzie. Ale jest nadzieja ;)

Miałam zamieścić zdjęcia ganku. Zrobiłam je i niestety zgubiłam. Normalnie nie wiem gdzie są. Czy je zgrałam, na którym aparacie są i w ogóle co się z nimi stało. Może mi się śniło, że robiłam? No naprawdę nie wiem. Dziwna sprawa.
Muszę zrobić jeszcze raz.

Zrobiłam za to zdjęcia "dołu", który coraz bardziej przypomina "dom":) Był "pan od szafek" i dorobił blat i jedną szafkę - bo po wyburzeniu ścian "letko" się wszystko pozmieniało ;)

No i teraz jest mniej więcej tak :


Jak widać ( na załączonym obrazku ;))brakuje wielu rzeczy - zasłon/rolet czy czegoś na okna - nie mam pomysłu co zawiesić, nie ma lamp, nie wszystko jest pomalowane. Ale biorąc pod uwagę stan jeszcze 3 miesiące temu - to i tak nie mogę uwierzyć jak
dużo jest za nami.

Stoliczek doczekał się kolejnej funkcji - niestety internet przestał nam działać na górze, więc stoliczek pod komputer nam narazie na górze niepotrzebny ;) i chwilowo służy jako pomocnik w kuchni.

"Mój" fotel :) Czeka na lepsze czasy. w tym momencie tylko owinięty, żeby jakoś wyglądał. A kiedyś się może doczeka całkiem nowej tapicerki.



I klika innych ujęć - dla niektórych ku inspiracji, dla innych ku przestrodze. Tak o. Upubliczniam ;)






Wiecie co..jakiś spadek mocy czuję.. nie wiem czy ja cokolwiek sensownego dziś zrobię.

A! Zapomniałabym ;) Od kilku dni biegam!
Jestem strasznie zadowolona z tego powodu :) Nigdy wcześniej nie biegałam po to żeby biegać, wydawało mi się to idiotyczne i bezsensownie męczące. A tu się okazuje, żę dostarcza mi to tyle emocji i to samych pozytywnych! Staram się biec 40 min bez przerwy ( udaje mi się ;) a że biegam przez las, to i podbiegi i zbiegi i kałuże i błoto i sarny przeskakujące i jest super :)) Mam nadzieję, że wyjdzie mi to systematyczne bieganie ( przynajmniej póki mąż kulawy to jest szansa - tłumaczę się przed nim że ja siedziałam 9 miesięcy w ciąży w domu a potem 8 miesiący karmienia -
a on w tym czasie "inwestował" w siebie ;) więc teraz chwila dla mnie ;)) Oczywiśćie jak już ogarnę chałupę, zrobię jakieś żarcie i pozajmuję się dziećmi ;)


Jeszcze tylko wspomnę o ostatniej wycieczce do Dukli ( tak, zrobiliśmy naszym dzieciom jeden dzień wakacji od "Wakacji w Piekle" i pojechaliśmy z nimi do muzeum. Normalnie by ich muzeum nie zainteresowało - ale tu byla wystawa militariów ;) Na zdjęciu mój syn Michał, brat Wawa ( Wawrzyniec) oraz córka Krystyna.
Krystyne w muzeum najbardziej zainteresowała kałuża przed budynkiem. Dobrze, że coś przeczułam i wzięłam jej buty na zmianę ;)


No, mówiłam że będzie chaotycznie.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie :)
ZU

niedziela, 15 sierpnia 2010

Uszyłam!

Gorąc u nas nieziemski - nie wiem jak u Was, w Piekle to normalne ;)

Od rana stoję przy garach, ale mam nadzieję, że za chwilę już będę mogła odpocząć ( czyli pójdę szyć portfel ;))
Upiekłam chleb, zrobiłam pastę z ciecierzycy do chleba, przetarłam pomidory na pomidorówkę i zrobiłam sos pomidorowy do słoików ( właśnie się pasteryzują). Jestem z siebie dumna jak paw, sama nie wiem skąd mam tyle mocy przy tych temperaturach ( przy piecu nad garami jakieś 50 st. C)
A , i jeszcze wczoraj zrobiłam parę kilometrów rowerem po lesie ( po górach!). Co prawda zgubiłam się i już zaczynałam się trochę niepokoić bo się ściemniało, ale jakoś chwała Bogu trafiłam :))
Muszę trochę się rozruszać, bo po ciąży i karmieniu i siedzeniu z Małą w domu czuję się jak wieloryb, a sezon narciarski coraz bliżej. Żeby wszystko zrobić w ciągu dnia co bym chciała, musiałabym kłaśc się o 2 a wstawać o 4tej ;)
A mam "nowy" stół/ławę do zrobienia ( przeszlifuję i oczywiście na jakiś jasny - pewnie biel)... No może jak już wyjdę ze słoików ;) to się wezmę za meble:)

No nic, pokazuję co uszyłam:

Torba-wór marynarska, jestem z niej zadowolona :) Ma według mnie w sobie to "coś", co sprawia, że jestem zadowolona ;))






Nie wiem, może połączenie tego granatowego z czerwonymi paskami mnie tak "czruje", czy to, że fajnie mi się ją szyło - nie wiem. MNIE się podoba :)) W sumie coraz częściej jestem zadowolona z tego co szyję - i nie wiem - dobrze to czy źle?



Uszyłam też na baaardzo zaległe zamówienie kopertówkę XL, których jak wiecie uszyłam już jakieś 1500 100 900 ;)



Uszyłam też mniejszą kopertówkę, połączyłam ekozamsz ze skórą naturalną - i tu w sumie nie wiem - czy to dobre połączenie? Wydaje mi się, że jest "nawet spoko" - ale chętnie poznam Wasze opinie :) na ten temat.




W srodku zaszalałam z kropkami ;)



No i jeszcze uszyłam taką oto czerwoną kopertówkę - w sumie zamówieniowa - ale wyszedł mi za wąski pasek - i nie wiem czy się spodoba, jak nie to będzie do wzięcia ;)



No i tyle na dziś, drodzy zwiedzający ;) I tak jestem w ciężkim szoku jaką mam wydajność ostatnio ;))

Pozdrowienia!
ZU

czwartek, 12 sierpnia 2010

Kulinarnie - czyli dalszy ciąg szaleństwa domowego :)


Otóż jak pisałam w poprzednim poście mam uziemionego męża. On niezbyt zadowolony, ja całkiem bardzo ;) Co prawda muszę być trochę na jego posyłki ( "skocz na górę po pieluchę, zalej kawę, podaj telefon), ale generalnie jego oczy mogą patrzeć na dziecko ;)

Tak więc upiekłam sobie znowu jagodzianki. Takie wyszły pyszne, że znów upiekłam :)
Tak naprawdę, to nie pamiętam kiedy jadłam "prawdziwe" jagodzianki. Z prawdziwymi jagodami. Chyba pamiętam ten smak jeszcze z dzieciństwa, mój tato zawsze bardzo je lubił. Jednak od jakiegoś czasu naprawdę nie jadłam takich. Ja wiem, że w dzieciństwie trawa była bardziej zielona, ptaki głośniej śpiewały, kwiaty bardziej pachniały a nawet pokrzywy bardziej parzyły, ale tu chodzi chyba o coś innego. Po prostu współczesne jagodzianki ( na podkarpaciu drożdżówki z borówkami ;)) mają w środku zamiast jagód jakieś COŚ. Nie wiem, dżem, mamałygę jakąś. Nie wiem.
Zatem jak tylko zobaczyłam przepis tutaj postanowiłam je upiec:)



Były prawdziwe i pyszne. Polecam szczerze :)

Dziś również pokusiłam się o zrobienie zdrowego obiadu, przede wszystkim dla Krystyny, bo Michał i tak wybył do kolegi na noc, a poza tym i tak by pewnie nie zjadł ;)

Otóż posiłkując się przepisem Moniki Mrozowskiej z książki "Przemytnicy marchewki groszku i soczewicy", ugotowałam kotleciki z ciecierzycy z kaszą jaglaną i sosem czosnkowym :) Według mnie było pyszne :)





A oto i przepis ( moja wersja):

Składniki:
1 szklanka ugotowanej ciecierzycy
1 szklanka twarogu ( dałam półtłusty)
1 garść koperku pokrojonego
1 garść szczypiorku pokrojonego
2 łyżki bułki tartej
4 łyżki mąki ( ja dałam pszenną)
sól i pieprz do smaku, olej

1 szklanka kaszy jaglanej
3 i 1/2 szklanki wrzątku
1 łyżka masła
5 łyżek oliwy
1/2 łyżeczki soli

duża śmietana
1 łyżka majonezu
5 małych ząbków czosnku lub 3 duże ;)


Kaszę prażymy 2-3 minuty na oliwie, zalewamy wrzątkiem i dodajemy sól. Gotujemy na małym gazie pod przykryciem, aż cała woda wsiąknie i kasza będzie miękka. Dodajemy masło.
Ciecierzycę ugniatamy ( ja rozdrobniłam i ugniotłam w thermomixie, ale można taką ugniataczką do ziemniaków na przykład ;)) na jednolitą masę, dodajemy twaróg, koperek, szczypiorek, bułkę tartą sól i pieprz. Ugniatamy na masę i formujemy płaskie ogrągłe kotleciki. Smażymy na oleju z dwóch stron, aż się przyrumienią.

Śmietanę mieszamy z łyżką majonezu i przeciśniętym czosnkiem, doprawiamy solą i pieprzem.

I to wszystko jedno hop na drugie i spożywamy ;)



Oprócz tego jeszcze ugotowałam pomidorówkę, bo jestem w trakcie suszenia pomidorów no i miałam nadmiar miąższu ;) A i miałam prawdziwą marchewkę i pietruszkę prosto z ziemi :)

Zaraz się biorę dalej za te pomidory, żeby móc suszyć następną partię. A no i zrobiłam sobie zakwas na chleb :)) No nie mówiłam, że szaleństwo?


środa, 11 sierpnia 2010

Czym skutkuje pęknięta łąkotka :)

Otóż pęknięta łąkotka skutkuje uziemieniem męża w domu :) A to z kolei oznacza, że mąż może łaskawie w swym cierpieniu patrzeć na dziecko :) a to pociąga za sobą fakt, iż żona może zrobić coś innego :)

I tym sposobem, dzięki pękniętej łąkotce, mam zrobione słoiki na zimę, posprzątaną chałupę, uszytą torbę i kopertówkę ( na zdjęcia niestety nie starczyło juz czasu), upieczony chleb, drożdżówki, ciastka, no szaleństwo :)

Niestety mąż coraz lepiej zaczyna się poruszać i właśnie się drze że musi wyjść i mam przejąć Krystynę, co niniejszym uczynię, Wam pokazująć tylko urywki z ostatnich dni.

Zatem leceeeeeeę!
ZU

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Oby do zimy ;)


Cudem znalazłam ostatnio chwilę na "usiądnięcie" bądź też "usiąście" do maszyny. Spłodziłam niewiele - ale żeby tytułowi bloga stało się zadość, pokazuję :)
Muszę Wam zdradzić, że bardzo lubię szyć portfele :) Nie wiem od czego to zależy. Często jest też tak, że najpierw wydaje mi się, że coś jest okropne do szycia i nie chce mi się tego "tykać" a potem szyję to namiętnie. Takie wahania kobiece ;)


No ale portfele lubiłam od zawsze :) I jestem im wierna :)

Ten jest w stylu hmm ...country :)?
Taki, że jakbym jechała gdzieś na wakacje, to taki chciałabym mieć :) Do tego skórzane mokasyny, kapelusz słomkowy iiii ziuuuu :) na Route 66 :)
Aha, zapomniałabym o blond warkoczu i gitarze ;)






Niestety ja się na wakacje nie wybieram w najbliższym czasie i generalnie mnie to nie martwi :) Bo mam tyle fajnych rzeczy do zrobienia w domu, że chyba nie potrafiłabym teraz nigdzie wyjechać ( nawet gdybym mogła ;))
Czasami oczywiście nadchodzi taki czas, że chce się pooddychać innym powietrzem, wyluzować, poczuć takie fajne coś, co się czuje na wakacjach - ale to jeszcze nie ten moment.
Nasz system życiowy jest nieco inny niż większości rodaków, ponieważ pracujemy sezonowo. Pracujemy 24h/dobę latem i zimą ( na szczęście zimą tylko 2 tygodnie takie harówy), żeby potem cały rok się "szykować" do sezonu. A "szykowanie" to już czysta przyjemność :)
Najbardziej lubimy jesień ( komisyjnie, całą rodziną) kiedy to odjeżdza bus z ostatnimi małymi gośćmi ( www.wakacjewpiekle.blogspot.com).
Dzień już nie tak długi i gorący, las zaczyna tracić soczystość zieleni na rzecz malowniczości złotych barw, dom pustoszeje i czujemy wtedy, że nadszedł czas dla nas. Nadrabiamy zaległości z dwóch miesięcy, towarzyskie, domowe, rodzinne :) To jest tak niesamowite uczucie, taka radośc i satysfkacja po skończonej ciężkiej pracy - że aż dech zapiera gdy o tym myślę ( już tylko 28 dni ;))
Planujemy wyruszyć gdzieś w góry, zrobić parapetówę ;), trochę przetworów ( z tego co zostanie dla nas ;)), ogarnąć chałupę do końca, pojezdzić na rowerach i tyyyle innych fajnych rzeczy :)

A jeszcze bardziej chyba - chociaż nie wiem na co bardziej się nie mogę doczekać, wszystko jest takie super :) - czekam na zimę. Oj, żeby już przypiąć dechy!! Wczoraj mieliśmy naradę rodzinnądotyczącą zakupu sprzętu - i to tylko rozjątrzyło moją tęsknotę za tymi cudownymi przyklękami!

To takie cudowne mieć na co czekać, z czego się cieszyć. Dla kogo żyć, dla kogo sprzątać i gotować. Nie wiem jak Wy - ale ja jestem zwierzęciem stadnym. Muszę być otoczona ludźmi - inaczej przestaję widzieć sens działania. Na szczęście jest nas tu sporo a myślę, że kiedyś będzie jeszcze więcej :)

Z pozdrowieniami,

ZU