wtorek, 19 lutego 2013

Jak się bawić, to się bawić!

Pisałam o nadchodzących 30tych urodzinach? Bo nie pamiętam :) W tym wieku, sami wiecie, mam prawo.
Domyślam się, ze świętować taki wiek można na różne sposoby.
Z pewnością bardziej eleganckie, wytworne i wykwintne.
Ale czy ktoś słyszał, o inauguracji skoczni narciarskiej na imprezie urodzinowej??

Kilka miesięcy temu w naszej rodzinie padł pomysł zbudowania skoczni narciarskiej koło domu. Uściślając pomysł ten zrodził się w głowie mojego ojca i męża (nie ojca i męża w jednej osobie, tylko ojca Erwina oraz męża Bartka). A jak wymyślili, tak zrobili. I na przełomie maja i czerwca, zbudowali skocznię.
Żeby konstrukcja była prawidłowa, nakupili książek, pogadali z tymi co się znają i postawili. Poznali też pana Józefa z naszej wsi, który trenował skoczków i biegaczy, w czasach bardziej życzliwych dla sportu młodzieży wiejskiej.
Lato minęło, skocznia stała i czekała, aż ktoś odważy się z niej skoczyć. Nie to, żeby był to jakiś mamut. Zwykła K20. Ale trochę skóra cierpnie jak się nie widzi, co jest za progiem.
Już się wydawało się, że zima w tym roku będzie zbyt cienka, żeby skocznię wypróbować, jednak pech chciał, a może dobry los sprawił, że zima nadeszła, przyniosła śnieg, a tym samym stworzyła możliwość oddania skoku.
Okazało się, że najdogodniejszym terminem będzie ten w moje urodziny :)
Nie wiem, czy to dlatego zajęłam pierwsze miejsce w kategorii kobiet, że pozostałe dwie mnie lubią i nie chciały, żebym blado wypadła w ten ważny dzień? Czy po prostu poszybowałam tak daleko ( całe 4,5 metra)?
Mniejsza z tym. Za największy sukces uznaję to, że nikt się nie połamał, deska ortopedyczna się nie przydała i wszyscy mogliśmy wieczorem zjeść kawałek tortu i wypić toast.


Niedaleko naszego domu kiedyś stała skocznia narciarska. W naszym domu, jak jeszcze nie był nasz, pewien gość robił narty. Najbliżsi sąsiedzi jak się okazało, skakali, nawet w Zakopanem. Z naszej wsi pochodzi wielu utalentowanych narciarzy. O niektórych było lub jest głośno - jak o chociażby Andrzeju Krygowskim, czy Ewelinie Marcisz, o niektórych nikt nie wie i nie pamięta. Wspomniany pan Józef ma w swoim archiwum zdjęcie, na którym widać liczną grupę dzieci i młodzieży z nartami biegowymi, stojącą na polu obok naszej starej szkoły..
Na zakończenie turnieju skoków na naszej skoczni, pan Józef zadedykował i zadeklamował mojemu ojcu część wiersza Seweryna Goszczyńskiego:


Sadźmy, przyjacielu, róże!
Długo jeszcze, długo światu
Szumieć będą śnieżne burze:
Sadźmy je przyszłemu latu!
My, wygnańcy stron rodzinnych,
Może już nie ujrzym kwiatu,
A więc sadźmy je dla innych,
Szczęśliwszemu sadźmy światu!

Dziękuję tato za skocznię, mamo, dziękuję że pozwoliłaś skoczyć, mężu, dziękuję że zapuściłeś wąsy na turniej, przyjaciele, dziękuję że odważyliście się skakać.




Zdjęcia zrobione przez Karolinę Kiwior, zwaną Kulą :)

Od lewej Basia, Ewa i ja :)
Od lewej Paweł, Wojtek i mąż Bartek z wąsami :)



Paweł w locie, po prawej nasz dom :)


                                                                        Dzieciaki :))



 Mój tato i Pan Józef :)

Zuzia Górska



wtorek, 12 lutego 2013

Trójka z przodu, czas szykować się do grobu

Ten post miałam napisać jutro, ale obawiam się że mogę się upić i nie dać rady.
Bowiem dziś ostatni dzień mam lat dwadzieścia. Straszyły mnie starsze koleżanki, czasopisma mnie straszyły, chyba nawet telewizje śniadaniowe. Że już nic nie będzie takie jakie wcześniej. Że przed trzydziestką to jeszcze dziewczyna, po trzydziestce to już raczej baba.
Czas zainwestować w kremy na zmarchy, mocniejsze szkła w okularach, lecytynę kupić. A może biovital senior nawet. Znaleźć siwe włosy (oby nie brwi), wpłacić na siódmy filar, obłożyć się kotami, zaprzyjaźnić się z drutami i włóczką.
 Bo chyba na wcześniejszą emeryturę jeszcze nie da rady?
Gdy wspomniałam dziś o moim zaawansowanym wieku przy mojej mamie, powiedziała tylko: mogłabyś uważać na słowa?
Mama ma lat 54 ( prawie). Patrzę na nią i już wiem, że to wszystko co napisałam na początku to bzdury. Bo nie wiek decyduje, a charakter. Jeśli ktoś mając 20 lat nic nie robił, nie będzie też robił w wieku 50. A jeśli ktoś coś robił całe życie, to będzie to robił nawet jak będzie stary i pomarszczony.
Akurat pochodzę z dość długowiecznej rodziny, jedna moja prababcia żyla 102 lata, druga 93, spora część rodziny dożyła bardzo sędziwego wieku. Mój dziadek ( tato taty) ma lat 80 i wraz z babcią, niewiele od niego młodszą, zaczęli niedawno nowe życie, ponieważ przenieśli się na stałe z Warszawy tutaj do naszej wsi, w której nota bene dziadek się urodził. Zamieszkali w drewnianej chałupie, podciągnęli gaz, zrobili centralne, wykopali studnie. Dziadek założył sobie facebooka, skype’a, jeżdzą z babcią przedzierając się przez śniegi terenowym samochodem, dziadek łazi po drzewach i obcina gałęzie, da się? Ano!
Moi rodzice ( lat 54) też nigdy wcześniej nie robili chyba aż tylu rzeczy co teraz. Uczą sią grać na gitarze i kontrabasie, mama się kształci cały czas w swojej dziedzinie, pracuje od świtu do nocy, jak nie pracuje to pisze piosenki, haftuje, tka, śpiewa. Tato remontuje kolejny zabytkowy motocykl, struga sobie drewniane narty, szykuje wyprawę na Mont Blanc, buduje skocznie narciarską ( wraz z moim małżonkiem, który też młody nie jest bo lat 40), gra na kontrabasie, śpiewa, suszy mięso i robi nalewki.
Ja ( lat 29 + hak), też nigdy wcześniej nie miałam takiego czasu jak teraz. W każdej dziedzinie spełniło się więcej marzeń, niż śmiałam mieć. Ponadto, po prostu jestem mądrzejsza niż 10 lat temu. I nie chodzi tu o nabytą wiedzę ( choć pewnie trochę też), ale o doświadczenie. Nauczyłam się bronić przed pewnymi zjawiskami, nauczyłam się cieszyć naprawdę małymi rzeczami, przestałam się przejmować głupotami. Na pewno ma na to wpływ też poczucie wartości, które było w moim przypadku na poziomie minus 10 jeszcze całkiem niedawno. Teraz czuję się spełniona, szczęśliwa. Mogę więcej niż 10 lat temu. I pomimo tego, że nie tak chętnie wystawiam goły brzuch latem ( hmm, wcale nie wystawiam, po co naruszać estetykę otoczenia), nogi mam jak szyte przez dzieci laleczki i wypychane nierównomiernie watą  (profesjonalnie to chyba się cellulit nazywa), niebieskie oczy zrobiły się jakby mniej niebieskie, to nigdy nie czułam się tak dobrze.
Wspomnę tu jeszcze pewne wydarzenia sprzed ponad 11 lat. Czasem dostaję maila od dziewczyn, kobiet, które znalazły się w jakimś słabym momencie życia i piszą, że mój blog daje im iskierkę nadziei, że im też się uda. To co chcę Wam powiedzieć, powinno sprawić, że uwierzycie mocniej.
Otóż mając lat 18 zaszłam w ciążę. W czwartej klasie liceum. Wydawało się, że to koniec. Że spaprałam sobie życie, że nie ma dla mnie perspektyw. To nie były jednak moje myśli, lecz komentarz otoczenia. A tu, na złość, okazało się, że dzięki temu, mam wszystko co mam teraz, czyli w ogóle wszystko. Bo nie mogłam pozwolić sobie na olewanie. Do matury przystąpiłam z moim rocznikiem, z dzieckiem przy cycku, na studia poszłam też bez poślizgu. Było ciężko. Były momenty załamania. Ale one pewnie byłyby nawet, gdybym dziecka nie miała. Teraz wiem, że to co na początku wydawało się przekleństwem, było dla mnie najlepszym, co mogło mnie spotkać. Michał ma 11 lat ( rocznikowo 12), jest wrażliwym, cudnym, otwartym chłopcem, którego kocham nad życie, dzięki któremu poznałam swojego męża, więc to dzięki nim dwóm jestem tu, gdzie jestem.  Nigdy nie wiemy, co czeka nas jutro. Myślę, że każdego z nas czeka szczęście. Niektórzy muszą tylko nieco dłużej poczekać.
Wkraczam zatem w ten mój nowy, starczy rozdział życia i liczę na to, że będzie on równie ciekawy i szczęśliwy jak ten pierwszy, młodzieńczy.
A do wszystkich starszych ode mnie (czyli strasznie starych), puszczam oko J
Pozdrawiam z nareszcie zimowego Piekła,
Zuzia 



Jedno szczęście: Krystyna



                                                             Drugie szczęście:Michał


Trzecie szczęście: Z przodu, zarośnięte :)