Jakoś nie mam weny ostatnio do pisania, domyślam się, że to najzwyklejsze "zmulenie" spowodowane małą ilością snu, przebytą grypą żołądkową w dniach ostatnich i mnóstwem zajęć różnorakich ( podśpiewuję sobie piosenkę z zabawki Krysi "robisz robisz, wciąż coś robisz mnóstwo zajęć masz" ;)) bo to chyba o mnie ;) ).
W każdym razie przyszła do nas wiosna, dziś było gorąco, prawie upalnie, Krysieńka pierwszy raz w życiu grzebała paluchem w trawie i błocie, po igloo chłopaków została smutna plama, a w moim umyśle znowu pojawiła się ta nieznośna, nawracająca myśl: sprzątać, sprzątać, zmieniać, przestawiać, malować, naprawiać, myć, szorować, burzyć, sadzić, siać!
Niestety wiosenne porządki będę mogła zacząć dopiero jak szanowny małżonek wróci z "wyrypy". A co to takiego - proszę przeczytajcie :)
Wpis z jego bloga, sprzed kilku dni :)
"Śladami Zaruskiego
Rok temu wymyśliliśmy, że spróbujemy powtórzyć to, co zrobił Mariusz Zaruski (twórca i pierwszy naczelnik TOPRu)z Józefem Borkowskim w kwietniu 1907 roku. Przeszli na nartach z Zakopanego przez Dolinę Gąsienicową na przełęcz Zawrat, skąd zjechali do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Tam zanocowali w pierwszym prymitywnym schronie - zamkniętym wówczas, ze względu na wielkie śniegi. Następnego dnia weszli na Kozi Wierch, skąd zjechali i przeszli przez Świstówkę Roztocką do Morskiego Oka. Schronisko było zamknięte więc zanocowali w budce dróżnika w Roztoce. Trzeci dzień to powrót do Zakopanego przez szczyt Gęsiej Szyi. Ta wyprawa zapisała się w historii polskiego narciarstwa jako pierwsze wysokogórskie przejście Tatr zrobione przy użyciu nart. Obecnie tura ta nie jest niczym nadzwyczajnym dla wprawnego skialpinisty dysponującego współczesnym sprzętem. Zjazd z Zawratu ma w najstromszym miejscu 33 stopnie pochyłości, zaś Kozi Wierch 35. Dla porównania Kasprowy, to najwyżej 32 stopnie. Tak więc za kilka dni ruszamy śladami Zaruskiego na na naszych starych nartach i w ubraniach podobnych do tych, którymi dysponowali narciarze 100 lat temu. Czy chociaż trochę poczujemy to, co oni przeżywali? Czy przyzwyczajeni do membranowych ubrań i doskonałych technologicznie nart nadrobimy samym sobą braki? Przez ostatni rok przygotowywaliśmy się jeżdżąc na drewniakach kiedy się tylko dało (dzisiaj też), a co najważniejsze oswajaliśmy się psychicznie z zadaniem, którego się podjęliśmy. Wiele zależy od warunków jakie zastaniemy w górach. Jednego dnia pokonanie pewnej trasy może być przyjemną , leniwą wycieczką, a innym razem może okazać się niewyobrażalnie trudnym zadaniem. Tak bywa w wysokich górach, które pomimo, że milczą, to i tak mają najwięcej do powiedzenia. "
Mam nadzieję, że już wiecie skąd tytuł posta :)
Jak patrzyłam na mojego męża jak pakuje się z pumpkami, kaszkietem, wełnianymi skarpetami, dwumetrowymi nartami, bambusowymi kijami i drewnianym czekanem, to właśnie tak sobie myślałam :) Jakie te chłopy durne!
W związku z powyższym, proszę o połączenie się ze mną w bólu ;) i trzymanie kciuków! Mam nadzieję, że wyprawa przebiegnie zgodnie z planem, i że Zaruski się w grobie nie przewróci!
I korzystając z okazji muszę napisać, że kocham tego mojego narciarza nad życie! Nie spodziewałam się, że można TAK kochać. Z każdym dniem coraz bardziej, chociaż codziennie wydaje mi się, że już bardziej się nie da!
Mój mąż Bartek - w niebieskim kasku z prawej :) Jestem z niego dumna!
Pozdrawiam i dziękuję za poświęconą chwilę :)
Zu
Ps. A żeby nie było, że o szyciu ni słowa, to proszę, uszyłam ostatnio SZARĄ kopertówkę ;) A nawet z 10szarych kopertówek ;)
Ale już wychodzę na prostą i już niedługo przyjdzie NOWE ;)