wtorek, 14 czerwca 2011
Odbiór Osobisty :)
Zapraszam serdecznie wszystkich którzy chcieliby spotkać się osobiście i osobiście dotknąć i obejrzeć moje prace - jak i prace moich koleżanek :)
Zuzia
Zuzia
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jeden z przysiółków Odrzykonia nazywa się Piekło. Dlaczego? – nikt nie wie. Nazwa jest stara i już w XIX wieku ksiądz Sarna w swoim „Opisaniu powiatu krośnieńskiego” wymienia Piekło nie zastanawiając się nad genezą jej powstania. Ciekawostką może być fakt, że jednemu z byłych proboszczów odrzykońskich nazwa ta nie przechodziła przez gardło i kiedy musiał podczas ogłoszeń jej użyć, używał nazwy Skalickie, czyli pasa ziemi poniżej Piekła, który topograficznie nijak się do niego ma.
Mam to szczęście, że mieszkam właśnie w Piekle a właściwie „na Piekle”, jak mówią miejscowi. Żyjąc tutaj zdarzało mi się widzieć i słyszeć rzeczy będące być może kluczem do rozwiązania zagadki powstania nazwy.
Pewnego razu potrzebowałem do prac budowlanych kamieni, których sporo leży na skraju mojej łąki pod lasem. Zjechałem więc gazikiem na dół, załadowałem go do pełna i już nie udało mi się wrócić bo usiadł na brzuchu w zbyt miękkim terenie. Musiałem wywalić wszystkie kamienie, uwolnić samochód i wyjechać na pusto na górę. W efekcie brudny i zmęczony straciłem pół dnia aby znaleźć się w punkcie wyjścia. Był jednak pozytywny efekt mojej „wycieczki” . W koleinach, które zostawił gazik woda stała przez cały rok, co natchnęło mnie myślą o wykopaniu w tym miejscu sadzawki. Pomysł wydawał się atrakcyjny i łatwy w realizacji. Następnej wiosny postanowiłem przystąpić do działania. Zamówiłem koparkę, a właściwie kopareczkę (sadzawka nie miała być duża} i z zadowoleniem patrzyłem jak zaczyna grzebać łyżką w ziemi. Po kilku minutach niebo zaczęło gwałtownie ciemnieć i zanosiło się na ciężką burzę. Operator koparki wystawił głowę przez okienko i krzyknął: - Jak lunie to nie wyjadę pod górę – muszę uciekać póki sucho, bo mam na jutro zakontraktowaną dużą robotę i muszę tam być… I pojechał. W miejscu gdzie miała być sadzawka powstał ledwo mały dołek . A burza rozeszła się po kościach Po kilku dniach przyjechał aby kontynuować pracę. Zjechał na dół i znów zaczął grzebać w ziemi, po piętnastu minutach wylazł z kabiny i przyglądał się gąsienicom. Spojrzałem i ja… Jedna z nich rozlazła się i nie spadła jeszcze tylko dlatego, że ostatni z drutów rozpaczliwie trzymał dwa końce w całości. Mój „koparkowy” podrapał się po głowie i mówi: - jadę powoli na górę, może się uda wyjechać… Jakoś wyjechał nie gubiąc gąsienicy i pojechał. Pozostał po nim nieco większy dołek niż poprzednio i rozgrzebana ziemia.
Po kilku tygodniach trafiła się okazja do skończenia prac przy sadzawce. Zamówiłem koparę (dużo większą tym razem – na solidnych stalowych gąsienicach) do wykopania rowu na wodociąg między domem a dopiero co wywierconą studnią. Koparka przyjechała i sprawnie zaczęła ryć rów. Po dwóch godzinach praca była skończona i przyszedł czas na sadzawkę. Zmieniliśmy łyżkę z wąskiej na pełnowymiarową i kiedy operator uruchomił mechanizm podnoszący ramię …..urwał się wałek pompy napędzającej hydraulikę…. Koparka mogła sobie pojechać, ale nie mogła pracować. A wydawało się, że będzie tak pięknie.
Kilka dni później pojawił się sąsiad, który mieszkał przez wiele lat na Piekle zanim wyprowadził się do domu na dole, we wsi. Spojrzał z daleka na miejsce walki maszyn z sadzawką i spytał:… a co tam robicie? - kopiemy sadzawkę – odparłem.
- a to wam się nie uda, bo tam w jarze diabeł się okocił i ma małe . Nie pozwoli żeby mu przeszkadzać -.
Gość był śmiertelnie poważny i nie mówił tego żartem. On wierzył w tę historię….Nic mu nie mówiłem o kłopotach z koparkami ratując resztki mego racjonalnego rozumienia całej sytuacji. Gość pojechał a ja zostałem z niedokończoną sadzawką, sąsiadem diabłem i jego dziećmi w jarze.
Od tamtego czasu minęło wiele lat. Diablątka na pewno już podrosły, ale pomijając kilka niewytłumaczalnych przypadków, które miałem okazję przeżyć, nigdy nie dały mi się we znaki. Może nawet opiekują się tą okolicą i moim domem, bo lata spędzone na Piekle należą do najszczęśliwszych w moim życiu.
Erwin Gorczyca
rewelacja z pewnością wpadnę w najbliższym czasie
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Warszawa zdecydowanie za daleko jak dla mnie, ale z doświadczenia wiem, że takie spotkania w realu to super sprawa
OdpowiedzUsuńSuper sprawa tak podotykać, pomacać (oczywiście nie za dużo), przymierzyć i kupić! Ale w weekend, czyli wtedy gdy mam dyżur i to poza warszawą:( ale wszystkim się nie dogodzi. Udanej zabawy życzę.
OdpowiedzUsuńKawał drogi ze Szczecina :(
OdpowiedzUsuńSzkoda, że mam do Was tak daleko :( chętnie bym "pomacała" :):):)
OdpowiedzUsuńchyba tam bede :*
OdpowiedzUsuńJaka szkoda, ze nie moge byc, mialabym tak blisko...
OdpowiedzUsuńTrudno.
Pozdrawiam Cie cieplutko, i cisze sie, ze jestes szczesliwa(poprzednie posty);))
Kasia mama Dorotki.
Mam kilometrów pińcet z okładem - nijak nie dam rady!
OdpowiedzUsuńA szkoda, bo chciałabym.
Serdecznie pozdrawiam:)
Trafiłam na ten blog szukając natchnienia i odwagi - jakiś czas temu odziedziczyłam maszynę do szycia i tak... chciałabym i boję się ;- Piękne prace! Gratuluję :-) Może w końcu i ja się odważę? Pozdrawiam ciepło :-)
OdpowiedzUsuń