A więc(a więc - dwója bęc, jak mawiała moja wychowawczyni w podstawówce)!
Chłopy wróciły całe i zdrowe - a więcej o wyprawie możecie przeczytać
tutajJutro znowu jadą - na szczęście tylko na jeden dzień "obstawiać" drogę krzyżową na Tarnicę w Bieszczadach.
Nie mam zbyt wiele do pokazania, kończyłam szyć zamówieniowe kopertówki w znanych Wam wzorach, uszyłam jedną "wielką toreb" ( kolejne 2 czekają do szycia - na szczęscie już nie szare ;) i JEDNĄ czerwoną :) Dlatego też, żeby nie było że zatrybiłam się w szarościach, pokazuję Wam ją :)



A ponadto:
Nie mogę spać, nie mogę jeść ( to akurat mi nie zaszkodzi;)) i nie mogę się skupić na niczym bo MAM PLAN!
Jak już gdzieś wspominałam, mieszkamy w domu, w którym praktycznie nic nie jest jeszcze "na zero". Mieszkamy na dole, gdzie mamy kuchnię, łazienkę, werandę, pokój Michała i "nasz" pokój - w którym jest wszystko. Nawet nie wiem jak w skrócie napisać o co mi chodzi BO : po pierwsze nasz dom najpierw był przeznaczony do rozbiórki - potem okazało się, że szkoda go rozbierać, bo "nie ma chroboka" jak to u nas mówią ( czyli, że kornik nie zeżarł no i że jest w na tyle dobrym stanie, że po prostu szkoda. Wobec czego był plan na agroturystykę - my w tym czasie mieszkaliśmy w naszym mieszkanku w kamienicy na rynku w mieście i jakoś nie wiadomo dlaczego od razu się nie zainteresowaliśmy "naszym" domem. Tak czy siak po planie agroturystyka ( w domu zostały podniesione stropy - bo sanepid, poszerzone drzwi i zwiększona ich ilośc - bo sanepid itd itd - bo sanepid) był plan, że dom będzie dla moich dziadków, żeby mogli sobie przyjeżdzać i być blisko moich rodziców. Po czym nagle pojawił się NIESAMOWITY plan - "dom będzie dla NAS". Nie namyślając się długo podjęliśmy dezycję o przeprowadzce, co oznaczało gnieżdzenie się z Michałem i moim brzuchem z Krysią w środku, w jednym pokoju z łazienką bez kuchni i w ogóle wszystkiego. Ale tak bardzo chcieliśmy już zamieszkać w "naszym" domu, że wygody zeszły na plan drugi. Z biegiem czasu robiliśmy powoli pomieszczenia na dole, aż do stanu który jest teraz. No i teraz :) Plany na najbliższe miesiące mamy przerażające bo po pierwsze - chcemy podciągnąć gaz - wiadomo, koszty, robota, robotnicy, rury. Postawić schody na górę - już są prawie gotowe, a nawet prawie zapłacone ;), przed zimą ocieplić i oszalować całą chałupę - no i najważniejsze - dobudować ganek! Marzę o nim jak o niczym innym w tym momencie! Przez to że wchodzimy prosto "z pola" do chałupy - mamy brud, smród i zimno - także muszę mieć ten ganek! A skoro będzie ganek, to cały dół będzie można przerobić tak, że będziemy mieć z 30m kwadratowych powierzchni więcej - tylko że to wiąże się z robotą - a jeszcze góra jest nieskończona! Ale na górze z kolei już tak niewiele brakuje - już prawie są wszystkie podłogi i część ścian z płytami, że no też szkoda byłoby teraz tego nie skończyć..A mocy przerobowych brak! Dlatego też być może zdecydujemy się, na wynajęcie "ekipy" - co do tej pory się nie zdarzało, bo wszystko robiliśmy sami. Zobaczymy.. Jutro zrobię zdjęcia poddasza "za jasnośći" i Wam pokażę ile już jest zrobione :))
Edit: znalazłam kalendarz, w którym przez przypadek znalazły się zdjęcia naszej chałupy, jeszcze z czasów, kiedy przyjeżdzaliśmy "na Piekło" tylko na wakacje :)

Z kalendarzem tym, wiąże się zabawna historia - opisana już gdzieś kiedyś zresztą przez mojego tatę - niestety nie jestem w stanie jej namierzyć, więc opiszę po swojemu ;)
Przeprowadzka z Warszawy, na nasze "Piekło", była absolutną ucieczką i oderwaniem się od naszego dotychczasowego życia. Stolica wykończyła nas, nie trzymało nas tam nic. Nie chcieliśy tam już nigdy wracać, a każda wycieczka na pólnoc od "Piekła" była czymś niechcianym.
Jednak któregoś dnia - a było to na samym początku naszej bytności tutaj, kiedy to jeszcze wiele spraw urzędowych ciągnęło się za nami aż do znienawidzonego miasta - tata odebrał z poczty pismo. Z urzędu skarbowego! Sama koperta wyglądała groźnie, a prośba o stawienie się w pokoju nr 8, dnia tego i tego, w urzędzie w Warszawie brzmiała jak wyrok. Wiadomo - urząd skarbowy po nagrody raczej nie zaprasza.
Tata musiał jechać. Była to pora roztopów - grząskiego, ciężkiego śniegu, a pokonanie drogi do wsi graniczyło z cudem i było możliwe tylko po całonocnym kopaniu i przebijaniu się Gazikiem, przez zwały białej masy. Tata wstał bardzo wcześnie - koło 2 był już we wsi. Ubrany jak na wojnę, w gumofilcach, upaprany błotem dojechał do urządu około godziny 8 - żeby jak najszybciej sprawę załatwić, i z powrotem wrócić do normalnego świata. Po wejściu do urzędu nie bardzo wiedział w którą stronę ma iśc, żeby dotrzeć do pokoju nr8. Jednak jego wzrok przykuł wiszący na drzwiach kalendarz. Właśnie ten ze zdjęcia. Nie uwierzycie - ale wisiał na drzwiach do pokoju nr8!!
Ojciec złapał za klamkę i pochylony wpatrywał się w swój dom nie wiedząc, czy już mu całkiem odbiło, że w urzędzie skarbowym w Warszawie widzi zdjęcie "swojego miejca na ziemi"??
Stał tak oparty o klamkę - a z pokoju chciał ktoś wyjść. Po krótkiej szarpaninie - ojciec trzymał, a baba ciągnęła - wyłoniła się z pokoju nr 8 urządniczka i ze srogą miną spytała " Co Pan robi??" A mój ojciec patrząc to na nią, to na kalendarz - wskazał na zdjęcie( co mogło być odebrane jako wskazanie na drzwi do pokoju nr 8) i wyjąkał :"Bo ja, tututaj miemieszkam!". Na co Pani odpowiedziała " Yhm,oczywiście"
Sprawę ojciec załatwił szybko - okazało się, że to nic groźnego było. A kalendarz okazał się dziełem znajomego, który był u nas kiedyś na Święta i popstrykał trochę zdjęć :)
Taki Świat mały :))
Pozdrowienia!
Zu
A na dziś jeszcze trochę zdjęć naszego porzuconego mieszkanka na Rynku - w którym spędziliśmy również wiele cudownych i szczęsliwych chwil :)





